Pieniądze to największa niewola naszych czasów?

Oto fragment znalezionej w internecie homilii: Każdy człowiek na świecie żyje chociażby w niewoli pieniądza! Narody dokonują wyborów parlamentów i prezydentów. Często wychodzą na ulicę i nawet brat zabija brata w imię walki o wolne wybory. Ostatecznie jednak, często nie ma za wielkiego znaczenia, kto wygra głosowanie, tylko ile kraj ma długu w Banku Światowym, czy w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Jeżeli będzie kolejna pożyczka z banków, to będzie spokój w kraju, a jeżeli nie, to nastąpią kolejne niepokoje i wybory. A wszystkim tak naprawdę sterują międzynarodowe organizacje ekonomiczne, to one trzymają „na smyczy” wiele państwa i narodów.

Dalej kaznodzieja dochodzi do prostego wniosku: żyjemy w niewoli pieniądza.

Jeśli popatrzeć na to z perspektywy pojedynczego człowieka, to taka diagnoza wydaje się wystarczająca, by zachęcić do szukania wolności, która „jest w nas”. Jednak w kontekście społecznym powyższy opis razi swą powierzchownością.

Bezradność wobec systemu

Faktem jest, że w centrum nauczania Kościoła Katolickiego jest pojedynczy człowiek z jego nieśmiertelną duszą. Jednak człowiek jest istotą społeczną. Dlatego Kościół rozwija swoje nauczanie społeczne. W tym sensie ma prawo i obowiązek mieszać się do polityki.

Już Jan Paweł II bardzo precyzyjnie wskazał na czym polega zło współczesnych systemów społeczno-gospodarczych1: „koniecznie napiętnować istnienie mechanizmów ekonomicznych finansowych i społecznych, które chociaż są kierowane wolą ludzi, działają w sposób jakby automatyczny, umacniają stan bogactwa jednych i ubóstwa drugich”. Jego następca skupił się na działaniu pozytywnym, wzywając do kierowania się miłością i solidarnością. Papież Franciszek łączy te wątki, wprost przeciwstawiając sobie świat giełdowych spekulacji i świat solidarności:

Zagrożona jest bowiem osoba ludzka, tym bardziej że obecny kryzys wskazuje iż jego źródłem są nie tylko kwestie ekonomii, lecz także etyki i antropologii, dominują dynamizmy gospodarki i finansów bez etyki. „W ten sposób kobiety i mężczyźni są poświęcani bożkom zysku i konsumpcji: jest to «kultura odrzucania». Jeśli psuje się komputer, to mamy do czynienia z tragedią, ale ubóstwo, potrzeby, dramaty wielu osób stają się ostatecznie normalnością. Nie jest wielką wiadomością na pierwszych stronach, że niektórzy bezdomni umierają na ulicy z zimna, że tak wiele dzieci nie ma wykształcenia ani opieki zdrowotnej i znoszą głód. Natomiast spadek na giełdach niektórych miast o 10 punktów stanowi tragedię. W ten sposób osoby zostają «odrzucone», tak jakby były odpadami”

Znamienne jest to, że w Polsce praktycznie zignorowano papieskie orędzie na Światowy Dzień Pokoju (1 stycznia 2014). A padają w nim bardzo ostre słowa, które wywołały gwałtowne reakcje ludzi związanych z krytykowanym systemem: Do wojen toczących się jako konflikty zbrojne dołączają wojny mniej widzialne, ale nie mniej okrutne, staczane na polu gospodarki i finansów, z użyciem środków równie niszczących życie, rodziny, przedsiębiorstwa. […] Nowe ideologie charakteryzujące się rozpowszechnionym indywidualizmem, egocentryzmem i materialistycznym konsumpcjonizmem osłabiają więzi społeczne, podsycając ową mentalność „odrzucania”, prowadzącą do pogardy i porzucenia najsłabszych, tych, którzy są uważani za „bezużytecznych”.

Dlaczego polscy księża i biskupi zachowują się tak, jakby ten problem w ogóle nie istniał? Potrafią się przeciwstawić atakom na tradycyjne społeczeństwo i rodzinę ze strony różnych umysłowych i biologicznych dewiantów. A przecież oni nie byliby tak groźni, gdyby nie mieli środków finansowych na swą działalność. Nie można wykluczyć tego, że łatwość ich pozyskiwania bierze się stąd, że skupiają na sobie ostrze krytyki.

Być może milczenie polskiego kleru wynika także z tego, że liberalizm zatruł ich umysły? W latach 90-tych wszyscy zostaliśmy uwiedzeni fałszywymi pojęciami takimi jak „liberalny konserwatyzm”.

Najbardziej prawdopodobną przyczyną tego milczenia wydaje mi się jednak bezradność. Kościół nie może skupiać się na krytyce, bo to prowadzi ku rewolucji (lekarstwa gorszego od choroby). Aby zaś zaproponować coś pozytywnego, konieczna jest wiedza. Przytoczony na wstępie tekst wskazuje na jej brak.

Mamona

Pieniądze istniały już w czasach Chrystusa. W Ewangelii są one zwykłym narzędziem, umożliwiającym czynienia dobra – póki nie traktujemy ich jak fałszywego bożka. Ludzie wbrew pozorom nie zmienili się tak bardzo. Odsetek ludzi całkowicie oddanych mamonie jest zapewne podobny jak 2 tys. lat temu. To nie pieniądz jest więc źródłem zła. Pieniądz stał się obecnie jedynie jednym z elementów złożonego systemu finansowego, który zwykliśmy traktować jako coś normalnego i nie podlegającego krytyce.

Jak to działa?

1. Udziały.

Skąd w ogóle wzięły się papiery wartościowe, stanowiące podstawę obrotu giełdowego? Przedsiębiorca, który potrzebuje kapitału dla rozwoju jakiegoś przedsięwzięcia, może obiecać w zamian za ten kapitał część dochodów w tym przedsięwzięciu. Nazywa się to udziałami i nie ma w tym absolutnie niczego złego.

2. Giełda.

Jeśli udziały są przypisane na stałe do konkretnych osób, mamy do czynienia ze zwykłą spółką. Spółka akcyjna może mieć udziały w formie umożliwiającej obrót nimi (na okaziciela). Tak powstają najprostsze „papiery wartościowe”. Takie akcje mogą być rozproszone między bardzo wiele osób. Giełda dostarcza mechanizmów ułatwiających ich zakup i sprzedaż. Jak to działa? Oto najprostszy przykład z podręcznika GPW w Warszawie2. Mamy następujące zlecenia kupna i sprzedaży:

Kupno

Sprzedaż

Liczba akcji

Cena

Cena

Liczba akcji

40

122

123

10

10

121

124

30

30

120

125

30

10

119

126

20

20

118

127

60

Załóżmy, że w tym momencie pojawia się inwestor, gotów zakupić 100 akcji za maksymalnie (limit kursu) 125. Nabędzie on 10 akcji po 123, 30 po 124 i 30 po 125. Pozostałe 30 akcji z limitem 125,

będzie oczekiwać na realizację. Zostanie dopisane do tabelki po lewej stronie na pierwszym miejscu.

3. Fixing.

Należy zwrócić na uporządkowanie w tabelce podanej w powyższym przykładzie: sprzedaż według rosnącej ceny, a kupujący według malejącej. Ułatwia to ręczne rozliczanie, bo sprzedający jest gotów sprzedać także po cenie wyższej, a kupujący nabyć po niższej. Granica przebiega w tym przykładzie między 122 a 123. Poniżej 122 można dokonać sprzedaży, a powyżej 123 zakupu. Ta granica wyznacza więc bieżącą cenę akcji. Mogą się pojawiać zlecenia z ceną względną (po bieżącej cenie, albo z limitem ceny). To nieco komplikuje algorytm ustalania ceny, ale główna idea pozostaje bez zmian. Wprowadza się jedynie dodatkowe warunki w rodzaju maksymalizacji ilości wykonywanych transakcji. Bieżąca cena jest na giełdzie ustalana okresowo (na GPW dwa razy dziennie) i nazywa się to fixingiem. Cały mechanizm jest stosunkowo prostym sposobem wyznaczenia wartości akcji, a co za tym idzie – wartości spółek, których akcje podlegają obrotowi. Wartość ta (kapitalizacja) to ilość akcji pomnożona przez bieżącą cenę akcji na giełdzie.

4. Spekulacje.

Mechanizm giełdowy umożliwia spekulacje. Kupujący nie musi kierować się perspektywą udziału w zysku spółki (wypłacanego w formie dywidendy), ale perspektywą sprzedaży po korzystnej cenie. Po jakimś czasie bieżąca cena może być znacząco wyższa i kupujący staje się sprzedającym, który „realizuje zyski”. Takie spekulacje mają pewne uzasadnienie w zmieniającej się sytuacji spółek i mogą być sposobem na społeczną kontrolę ich działań. Dobrze zarządzana spółka może liczyć na wzrost cen swych akcji. Teoretycznie ta cena nie wpływa w żaden sposób na bieżącą działalność spółki. Może jednak utrudnić/ułatwić pozyskiwanie nowego kapitału, wpływać na postrzeganie spółki przez partnerów. Bezpośrednie straty lub zyski pojawiają się wyłącznie wówczas, gdy przedsiębiorstwo sprzedaje posiadane akcje własne (a to nie zdarza się nadzwyczaj często).

Widać więc, że z punktu widzenia społeczeństwa, samo istnienie spekulacji i spekulantów może odgrywać raczej pozytywną, niż negatywną rolę.

Sprawa staje się dyskusyjną, gdy ten mechanizm zostaje uogólniony i podporządkowujemy mu całą gospodarkę. Gdy dobrobyt całych społeczeństw zależy wprost od ryzyka giełdowych spekulantów. Jednak do tego potrzeba coś więcej, niż istnienie giełdy i związanych z nią hazardzistów.

5. Rynek finansowy.

Mechanizm giełdowego ustalania ceny urzeka swą matematyczną elegancją. Nic więc dziwnego, że zaczęto stosować go także do innych celów. Obecnie można wyróżnić trzy główne typy „inwestycji” giełdowych: akcje, obligacje (czyli długi państw) oraz waluty. W tym ostatnim przypadku mechanizm giełdowy służy ustalaniu kursu wymiany walut. Łatwość przenoszenia zaangażowanych środków z jednego rodzaju inwestycji na drugi sprawia, że istnieją znaczące związki między nimi i w zasadzie można mówić o jednolitym rynku finansowym.

To samo w sobie nie rodziłoby większych problemów, gdyby w świecie finansów panowała względna stabilizacja. Tak jednak nie jest. Poniższy wykres pokazuje wahania indeksu S&P500 obejmującego 500 największych spółek notowanych na Nowojorskiej Giełdzie3.

Wykres sporządzono a podstawie danych S&P z grudnia 20134

Objaśnienie danych:

  • PRICE – bieżąca wartość indeksu (przeciętna cena na akcję)

  • OPERATING EARNINGS PER SHR – zysk operacyjny na akcję w danym kwartale

  • CASH DIVIDENDS PER SHR – dywidendy w przeliczeniu na akcję

  • BOOK VAL PER SHARE – wartość księgowa na akcję

Widzimy wielkie wahania indeksu (w tym dwukrotne załamanie związane z bańkami spekulacyjnymi z początku wieku i w roku 2008). W tym czasie zarówno wartość księgowa, jak i uzyskiwana dywidenda jest dużo bardziej stabilna. Powodem zmian kursów nie jest więc z pewnością zmiana realnej wartości przedsiębiorstw.

6. Algorytmizacja (analiza techniczna).

Analizując powyżej przedstawione zależności, niektórzy autorzy uważają, że kryzys zachwiał zyskami przedsiębiorstw, a w konsekwencji wpłynęło to na ceny akcji. Jednak bardziej prawdopodobne jest, że w czasie kryzysu zmiany tych dwóch wskaźników występowały w dużym stopniu niezależnie. W indeksie jest sporo firm z sektora finansowego, w którym zysk operacyjny jest wprost zależny od kursów na giełdzie (jest to dla nich działalność podstawowa). W ich przypadku możemy mieć zależność odwrotną (indeks->zysk). Postulowanie prostej zależności zysk->inedks jest przykładem wielu uproszczeń i zafałszowań, jakich dopuszczają się komentatorzy giełdowi. Oczywiście można się w zmianach doszukiwać jakichś prawidłowości (jak w każdym ludzkim działaniu). Jednak założenie, że sama analiza historycznych wartości pozwala stawiać hipotezy (a tym zajmuje się analiza techniczna) jest prawie tak samo poważne, jak różne systemy gry w toto-lotka.

Przykład nowomowy analizatora wykresu takiego jak powyżej: kurs zbliża się do linii trendu i albo się odbije i pójdzie w górę, albo przebije linię i spadki będą kontynuowane.

Tego typu bełkot sprawia wrażenia racjonalności, a nawet fachowości. Jednak racjonalne jest w tym jedynie działanie perswazyjne. Ułatwia to uwzględnienie czynnika ludzkiego w programach komputerowych graczy, którzy naprawdę mają możliwości przewidywania trendów. Jeśli do stada baranów beczących o trendach, liniach oporu i formacjach przyłączają się dziennikarze, może powstać skuteczny mechanizm lobbingu.

Problemem nie są te zabawy inwestorów i analityków, ale właśnie siła ich oddziaływania.

7. Zysk = premia za ryzyko.

W bardziej stabilnych czasach stworzono teorię (CAPM5), która czyniła spekulacje giełdowe nieomalże nauką ścisła. Założono, że zysk jest premią za podjęte ryzyko. Im większe ryzyko, tym większych korzyści możemy oczekiwać. Podstawowym założeniem w tej teorii było zerowe ryzyko papierów rządowych. To nie było możliwe do utrzymania w sytuacji, gdy okazało się, że państwa mogą być niewypłacalne. Poradzono sobie z tym, wprowadzając ocenę ryzyka przez agencje ratingowe. Zerowe ryzyko przypisuje się tylko papierom o ratingu AAA6. Takie agencje były znane już wcześniej, ale dopiero w drugiej połowie lat 70-tych ubiegłego wieku zyskały takie znaczenie, jakie mają obecnie. Wcześniej działały one na zlecenie inwestorów, analizując dla nich ryzyko kredytu/inwestycji. Obecnie działają na zlecenie emisariuszy akcji, utrzymując dość niejasne powiązania polityczne (głównie z rządem USA). Istnieją rozliczne przykłady na to, że rating nie spełnia roli obiektywnej miary. Pozwala natomiast (w imię wolności – jak prawie wszystko w monetaryzmie) – przejąć istotną część władzy gospodarczej przez prywatne firmy7.

8. Instrumenty pochodne.

Reasumując, pierwotnie giełda była jedynie sposobem pozyskiwania kapitału, a przy okazji społecznej kontroli i wyceny przedsiębiorstw. Z czasem zwiększyła się rola hazardu opartego o wątpliwe „systemy”, które z pozoru zwiększają szansę wygranej drobnych ciułaczy, którzy mają mniejsze możliwości dogłębnej analizy fundamentalnych danych gospodarczych. W rzeczywistości powszechne stosowanie takich metod ułatwia uwzględnienie zachowania graczy w systemach informatycznych potentatów, zmniejszając ich ryzyko. Drugą wadą giełdy jest zmiana roli agencji ratingowych. Obydwa te problem wiążą się z modyfikacją pierwotnej roli giełdy poprzez stworzenie mechanizmów wpływania na kursy będące pod kontrolą uprzywilejowanych podmiotów. Jest to de facto problem przekazania istotnej części władzy gospodarczej w prywatnej ręce. Problem byłby nadal marginalny, gdyby nie dwa mechanizmy: tak zwane instrumenty pochodne i emisja pieniądza dłużnego.

Na czym polega giełdowy hazard? Można to prześledzić na przykładzie firmy Facebook, która zadebiutowała na giełdzie w roku 2012. Początkowa cena akcji została ustalona na $38. Napędzani medialną wrzawą inwestorzy liczyli na wzrost cen od 10 do 50%8. Kupowali więc akcje nawet gdy cena podskoczyła do $42. Jednak już na koniec dnia było to jedynie nieco powyżej $38. Później cena spadła nawet poniżej $20, by pod koniec ubiegłego roku wzrosnąć do ponad $50. Jeśli ktoś kupił akcje po $20 i sprzedał po $50, to zarobił w ciągu roku 150%. Może to być czyjś sukces (lub porażka), ale w skali społeczeństwa nie ma znaczenia. Akcje nadal istnieją w obrocie, podobnie jak wygrana czy przegrana gotówka. Pojawiły się jednak „instrumenty”, które potrafią „znikać”. Zaczęło się dość niewinnie. Gdy firmy prowadziły międzynarodowy handel, były narażone na ryzyko kursowe. Na przykład firma z Kanady kupująca surowiec w Meksyku, podpisała kontrakt przy założeniu 20% zysku. Tymczasem doszło do zmiany kursów i ceny zaopatrzeniowe wzrosły o 25%, generując straty. Aby uniknąć takich problemów, banki zaoferowały przejęcie ryzyka (rodzaj ubezpieczenia). Załóżmy, że kursy walut się nie zmienią. Jeśli będzie inaczej – bank sprzeda walutę meksykańską po aktualnej cenie. Jeśli kurs waluty meksykańskiej wzrósł, to bank na tym stracił (chyba, że wzrost był niewielki i stratę pokryła drobna opłata pobierana przy zawieraniu umowy). Jeśli natomiast kurs zmalał – bank zarabiał. To był rodzaj zakładu między przedsiębiorcą, a bankiem. Z czasem zaczęto stosować analogiczny mechanizm coraz szerzej i obecnie można się zakładać o różne ceny – często bez żadnego związku z realnymi transakcjami. Na przykład zakładam się, że 1 stycznia będzie określony kurs dolara, nawet jeśli nie mam zamiaru kupować/sprzedawać tej waluty. Jeśli kurs będzie się różnił od założonego, to zyskam/stracę różnicę (pomnożoną o kwotę zakładu). Więcej informacji na temat instrumentów pochodnych można znaleźć w serwisie http://pochodne.gpw.pl.

Problem nie jest w tym, że takie instrumenty istnieją, ale w tym, że hazard z ich użyciem stał się głównym źródłem dochodów wielkich instytucji finansowych. A jeśli pojawi się strata – wówczas okazuje się, że to banki zbyt duże, by upaść. Nie mogą upaść, bo zezwolono im na hazardową grę pieniędzmi klientów (bez pytania się ich o zgodę). Ich upadek oznaczałby utratę oszczędności (w tym funduszy emerytalnych) milionów klientów.

O tym jak skuteczna jest to broń w strzyżeniu frajerów, przekonały się kilka lat temu polskie firmy, które dały się złapać na opcje dolarowe.

Zmiana profilu działalności banków (która de facto nastąpiła) ma jeszcze jeden przykry dla nas efekt. Skoro działalność depozytowo-kredytowa stanowi jedynie pretekst do zabawy w hazard, to tradycyjni klienci nie mogą się spodziewać optymalizacji cen usług wskutek rynkowej konkurencji. To dlatego różnica między oprocentowaniem depozytów i kredytów jest w Polsce tak duża (choć to „ryzyko hazardowe” zawarte w koszcie kredytu jest tylko jednym z czynników9).

9. Pieniądz.

Na koniec tej układanki poruszę krótko zagadnienie, które od czasu ukazania się „Wojna o pieniądz” autorstwa Song Hongbinga stało się jednym z najczęstszych tematów dyskusji dotyczących współczesnych systemów gospodarczych.

Chodzi oczywiście o pieniądz i jego kreację w systemie rezerwy cząstkowej. W systemie tym większość pieniędzy pojawia się wskutek pożyczenia ich z banku. Bank nie musi mieć całej pożyczanej kwoty w (stąd nazwa „rezerwa cząstkowa”), więc z chwilą pożyczania tworzy pieniądz „z niczego”. Mechanizm ten wyjaśnia prezentacja NBP:

http://www.nbportal.pl/pl/np/animacje/prezentacje/system_bankowy/mechanizm-kreacji

Oczywiście jakaś „baza monetarna” musi realnie istnieć i dba o to NBP. Wydrukowane w mennicy banknoty musi on wprowadzić do obiegu. Robi to najczęściej kupując papiery skarbowe (czyli udzielając pożyczki rządowi). Działający w interesie zachodnich instytucji finansiści (z Balcerowiczem na czele) zadbali o to, by nie był to rząd polski (zakazuje tego Konstytucja). Pożyczają więc na przykład Amerykanom nasze złotówki na 3%10. Po co Amerykanom złotówki? Mogą sobie za to kupić po okazyjnej cenie jakąś polską fabrykę, albo poprzez system bankowy pożyczyć Polakom niebotycznym zyskiem.

Podstawową wadą systemu rezerwy cząstkowej jest to, że przekazuje ona podstawową dla państwa funkcję kreacji pieniądza prywatnym (u nas na dodatek obcym) podmiotom.

Jeszcze poważniejszym problemem jest wprowadzenie przez ten system stałej nierównowagi. Song Hongbing objaśnia to następująco: „W systemie pieniądza dłużnego USA nigdy nie będą zdolne do zwrotu wszystkich pożyczek pochodzących ze sprzedaży obligacji skarbowych, a zwracane długi firm i osób prywatnych oznaczają zniknięcie dolarów. Łączny dług USA nie tylko nie ulegnie redukcji, ale zgodnie z lawinowym efektem narastającego procentu składanego od odsetek długu oraz naturalnym zapotrzebowaniem na pieniądz w rosnącej gospodarce, będzie nadal rósł w coraz szybszym tempie”. Jeśli połączymy to z faktem inwestycji tych rosnących kwot w instrumenty pochodne, to widzimy, że obecny kryzys jest nieuchronną konsekwencją systemu i nie widać żadnych propozycji systemowego rozwiązania tego problemu.

Podsumowanie

Widzimy więc, że problemem nie jest istnienie pieniądza i giełdy, ani też spekulacje giełdowe. Nie jest to nawet problem odsetek (który nie został tu poruszony). Podstawowym problemem stało się zbudowania systemu finansowego, który jeśli nawet jest kontrolowany, to na pewno nie przez demokratyczne rządy. System ten rozrasta się jak rak, pochłaniając coraz nowe „pierdyliony” dolarów. Każda próba ograniczania jego zachłanności powoduje perturbacje gospodarek całego świata.


Przypisy:


1Sollicitudo rei socialis

2Jarosław Ziębiec, „Zasady obrotu giełdowego”, http://www.akcjonariatobywatelski.pl/download/1/564/Zasadyobrotugiedowego.pdf

7Obszerniejszą krytykę agencji ratingowych można znaleźć w opracowaniu Piotr Wiśniewski, "Rating suwerena – istota iznaczenie"

9Inne to poziom ryzyka spłaty (w Polsce w znaczącym stopniu związany z brakiem uczciwości) oraz polityka pieniężna NBP, która pod pozorem stabilizacji dba o to, by banki nie musiały obniżać oprocentowania w razie mniejszego zapotrzebowania na kredyty.

Ostatnia modyfikacja: sobota, 20 lutego 2021, 06:56